Jako, że w szkole zjawiłem się dość późno po angielskim miałem tylko trzy lekcje. Niby wszystko cudnie, trzy godzinki i koniec, ale coś pominąłem. Otóż są to trzy, jakże cudne, lekcje biologii z moją ukochaną nauczycielką zmarszczką. Najgorszy nauczyciel jakiego mogli w tej szkole przydzielić. Oczywiście męczarnie były długie oraz tak okrutne, że lepiej się w to nie zagłębiać. Co wrażliwsze osoby mogły by pomdleć. Gdy nauczycielka raczyła uznać, że przydałoby się skończyć ten jakże pasjonujący trzygodzinny wykład o grzybach, byłem wolny. Teraz kolejny problem. Niby pamiętałem o urodzinach Mickiego, ale całkowicie nie mam pomysłu na to popołudnie. Może on coś zaplanował.
Zatrzymałem się przed salą by ten mnie dogonił. Już otwierałem usta by zadać to pytanie, gdy zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zakląłem pod nosem. Dlaczego akurat teraz mam dostawać nowe problemy. Przeciągnąłem palcem po ekranie i przyłożyłem leniwie aparat do ucha. Od razu popłynął z niego strumień słów. Nie zrozumiałem ani słówka, ale tak właśnie wyglądały rozmowy z moją matką. Po pół minucie nieustającej paplaniny po drugiej stronie zapadła cisza. Trwała ona jednak tylko chwilę bo w słuchawce odezwał się męski głos. Ojciec przejął telefon. Nie musiałem zadawać żadnych pytań. Wszystko zostało mi wyjaśnione, a rozmówca się rozłączył.
-No to pięknie – zacząłem marudzić chowając telefon do kieszeni.
-Co się stało? Kto to był, Shane? – chłopak najpewniej znał już odpowiedź na zadane przez siebie pytania. Wlepił we mnie oczy pełne nadziei, że jednak się myli.
-Rodzice dzwonili – mina mu zrzedła. Najwyraźniej tymi słowami potwierdziłem jego przypuszczenia – Chcą widzieć mnie dziś u siebie na obiedzie. Przepraszam Micky.
-Nic się nie stało. Przecież rodzina jest najważniejsza, prawda? – zaśmiał się sztucznie – Pójdę przodem.
Nim zdążyłem zrobić cokolwiek by go powstrzymać zniknął za rogiem. Cholera, zawsze musiały być jakieś problemy. Niestety aż za dobrze wiedziałem, że lepiej nie podpaść moim rodzicom. Chcąc czy nie musiałem pojawić się na obiedzie. Może zleci szybko i będę mieć jeszcze czas wieczorem.
Ach, marzenia. Obiadek ciągnie się już dwie godziny i nie zbliża się do końca. Oczywiście pomijając fakt, że nudziłem się jak zawsze na takich rodzinnych spotkaniach to jeszcze rodzice nie omieszkali zepsuć mi tego dnia do końca i zaprosili dodatkowego gościa. Wspominałem już że mój ojciec bawi się w swatkę? Chyba nie, ale uściślając wraz z matką szukają mi narzeczonej która wpasowuje się w ich kryteria. Właśnie dlatego prawie zawsze na takich spotkaniach pojawiają się nadprogramowe osoby w postaci jakiejś dziewczyny i jej rodziców. Nie chce mi się nawet liczyć ile już przeżyłem takich prób. Jednak oczekiwania moich rodziców co do dziewczyn nie pokrywają się z moimi. Dla uściślenia już samo słowo “dziewczyna” tu nie pasuje.
-Shane, co planujesz po liceum? – pytanie padło z ust grubego, łysiejącego faceta o małych chytrych oczkach który był ojcem mojej kolejnej “narzeczonej”. Po dłuższym zastanowieniu mogłem nawet stwierdzić, że jego wygląd przypomina świnię. Nawet twarz ma lekko różową jakby go przyduszano czy coś.
Mrugnąłem kilkukrotnie gdy analizowałem co on właściwie do mnie powiedział, ale nie musiałem trudzić się z odpowiedzią. Ojciec mnie szybko wyręczył.
-Chłopak chce zostać lekarzem. Mówię ci że kiedyś będzie sławnym chirurgiem – oczywiście wszystko zostało powiedziane z dumnym uśmiechem i wszelkimi pozorami prawdy. Choć oczywiście nią w dużym stopniu nie było. Owszem lekarz mi pasował, ale raczej weterynarz lub patomorfologiem. Nigdy nawet o chirurgii nie myślałem.
Ile razy jeszcze będziemy przerabiać ten scenariusz? Zresztą mniejsza. teraz miałem inne zmartwienie. Przez cały czas myśli zaprzątało mi tylko jak wynagrodzić ten dzień Michael’owi. Wiem, że rodzice specjalnie wybrali właśnie dzisiejszy dzień. Nigdy go nie lubili, a jedynie tolerowali w moim otoczeniu choć i to im ciężko szło. Zawsze musieli coś takiego wymyślić. Oczywiście dopadły mnie wyrzuty sumienia, że im nie odmówiłem. Powinienem, ale jeszcze samobójstwa nie planuję. Im się nie odmawia. Od dziecka już tej jednej rzeczy nauczyłem się na pamięć.
Gdy rozmowa zeszła ze szkoły na jakąś gale charytatywną, w której organizacji pomagają moi kochani rodzice i na którą, mam nadzieję, nie karzą mi pójść, skapitulowałem. Dobrze wiedziałem co zaraz nastąpi. Będą pytania dotyczące zaręczyn. A co, a jak, a gdzie, a kiedy… a Shane i tak zrobi wszystko by do tego nie doszło… jak zawsze. Przecież nie mogłem dopuścić by to się udało. Przeprosiłem wszystkich przy stole i wymknąłem się szybko do toalety. Wyciągnąłem telefon i napisałem sms-a do Michaela z prośbą o spotkanie jutro. Muszę go przeprosić. Wyjaśniać nic nie muszę. Chłopak doskonale zdaje sobie sprawę z tego co się dzieje. To nie pierwszy i nie ostatni raz, ale mogli sobie chociaż ten dzień podarować. Wróć… Oni właśnie TEN dzień uznali za najlepszy. Dla nich nie ma lepszego dnia na usadzenie mnie przy stole na całe popołudnie wieczór i przy dobrym towarzystwie i pół nocy.
Znowu westchnąłem chowając telefon bez odpowiedzi. Nawet na nią nie liczyłem. Mimo, że Micky zna moją rodzinkę od dawna to doskonale zdaję sobie sprawę z tego że każdy taki ich wybryk naprawdę go rani.
Podniosłem wzrok na swoją postać w lustrze. Nie miałem najmniejszej ochoty na powrót do stołu. Odbicie mrugało do mnie co jakiś czas. Przetarłem twarz dłonią. Oczy same mi się zamykały. Naprawdę powinienem się już położyć. Spojrzałem jeszcze ostatni raz na wyświetlacz komórki. Godzina 21:30, brak wiadomości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz